|
Miejscowi dawno zapomnieli smaku lipienia. Dawniej obsługiwali się w niewielkich dopływach Dunajca poniżej Melsztyna, gdzie masowo lipienie się tarły. Teraz w tych dopływach nie ma wody i żwiru, co oznacza, że są one właściwie uregulowane i całkowicie nieprzydatne jako tarliska. Ja się czasem obsługuję w tych dopływach jak przejeżdżam i mam wiaderko w bagażniku, bo zawierają one niezmierne ilości kiełża bałkańskiego (Gammarus balcanicus), który dawniej ładowało się wraz z gnijącymi liśćmi - a teraz wraz z plecionymi workami na nawóz czy ziarno, oraz innym śmieciem. Ten kiełż jest bardzo odporny na zanieczyszczenia i wysokie temperatury wody, może nie takie jak na Rabie, ale zawsze wyższe niż te, które wytrzymuje zimnolubny Gammarus fossarum, którym nas historia obdarzyła tu w Małopolsce.
Jeśli moje spostrzeżenia są słuszne, to rozwiązaniem byłby kanał tarłowy w Czchowie. Jak go zrobić to już teraz wie co drugi muszkarz, a w każdym razie ci, którzy byli na warsztatach muchowych w Myślenicach.
Przypomniał mi się czas kończenia studiów: dyplomowa praca dotyczyła wzmocnienia nawierzchni drogi biegnącej wzdłuż Gwoździanki, pełnego wtedy (1969) lipieni na wiosennym tarle. Także wcześniej, tak przed maturą, może w 1962 próbowałem łowić trocie na muszkę powyżej Zakliczyna, zamiast zazwyczaj poławianych tam na pajączka świnek, cert, czasem sandaczy. Spławaiały się w ten pamiętny wieczór tak gęsto jak teraz nawet lipienie się nie spławiają. Coś mi się zdaje, że nam nie brakuje pomysłów, zarządu i zapału: nam brakuje rzek - ba nam je popsuli...
Załączone zdjęcie jest znacznie późniejsze - może z 1975 roku? No ale oddaje ten klimat doławiania tego co jeszcze w rzekach zostało naturalnego. To co carybiane nigdy tego nie zastąpi.
|