|
Sprawa jest bardziej złożona niż prosta teza o „70 latach złej gospodarki”.
Zarybienia karpackich dopływów Wisły zaczęły się już w XIX w., ale były to ilości symboliczne (rzędu kilku
tysięcy sztuk wylęgu na rzekę). Podobnie do lat 60.: zarybiano, lecz dawki były tak małe, że nie zmieniały
zasadniczo struktury lokalnych populacji pstrąga. Nawet później, po rozpowszechnieniu zarybień narybkiem
jesiennym, wpływ na dzikie populacje rósł, ale wciąż nie był dominujący — zwłaszcza gdy materiał pochodził
ze stad tarłowych sprzed lub tuż po wojnie, w zasadzie nie przystępowały do tarła.
Ryby z hodowli szybko się udomawiają — nawet jeśli pochodzą od dzikich rodziców. Już na etapie podchowu
w stawach wytwarzają cechy korzystne w hodowli (tolerancja dużych zagęszczeń, szybka regeneracja
uszkodzeń), a tracą cechy kluczowe w naturze (ostrożność, „nawigacja” do tarlisk, kondycja w zmiennych
warunkach). Zajmują stanowiska, ale nie zastępują rozrodczo miejscowych populacji. To jest i w literaturze, i w
praktyce (m.in. doświadczenia Krosna, potwierdzały że stado dzikie jest bardzo trudne do prowadzenia, wraz z
kolejnymi pokoleniami przystosowanie do hodowli wzrasta)
Moim zdaniem punkt zwrotny przyszedł wraz z zarybieniami obligatoryjnymi i nowymi operatami: duże dawki
narybku (wiosennego/jesiennego), często wpuszczanego w potoki tarłowe. Efekt był dwojaki:
• Wypychanie ryb miejscowych z kluczowych siedlisk,
• Słaby wkład rozrodczy ryb hodowlanych (udomowionych przez dziesięciolecia), które zajmują miejsca,
lecz nie odbudowują dzikiej rekrutacji.
W którymś momencie najpewniej doszło do załamania naturalnych populacji, a kontynuowane, małoefektywne
zarybienia nie miały już jak odtworzyć starej struktury.
Wniosek
Nie widzę prostego wyjścia z tej równi pochyłej.
Zarybianie w oparciu o dzikie tarlaki pstrąga jest na południu Polski praktycznie nierealne. Ryby naprawdę
dzikie w klasach 40–50 cm to pojedyncze sztuki na tle populacji; z pstrąga ~25 cm nie pozyskasz sensownej
ikry. „Ciągnięcie” tarlaków z małych, dzikich ryb na większą skalę nie działa. Do tego dochodzi lokalność
populacji — przenoszenie między rzekami wcale nie musi pomagać, często wręcz szkodzi.
Wniosek z tego jest brutalny: prowadzenie lokalnych stad tarłowych dla każdej rzeki byłoby kosztowo
kosmiczne i praktycznie niewykonalne. W najlepszym razie można myśleć o materiale z genetycznie
podobnych populacji, ale to półśrodek. Jak „podnieść wydajność” dzikich populacji masowym zarybianiem?
Szczerze — nie wiem. Wszystko wskazuje, że im więcej „uśredniającego” zarybiania, tym szybciej wycinamy
rzadkie, cenne warianty i tym słabsza staje się cała populacja.
Jedyne, co widzę: za wszelką cenę chronić lokalne potoki, w których pstrągi trzymają się naturalnie — nie
zarybiać ich w ogóle, liczyć, że z czasem same wejdą i rozleją się po rzece głównej, oraz chronić je w
najszerszym znaczeniu tego słowa: bez połowów i bez ich niszczenia przez meliorantów czy inne ingerencje.
|