|
Michale,
Istotnym problemem jest to, na co wskazuje Józek Jeleński. Konstrukcja przetargów. W tym wypadku oparto wartość oferty o "zarybienie". Zagospdoarowanie rzeki zgodnie z naturą się nie liczy. Liczy się hodowla jak w stawie: wpuszczenie nearybku - wzrost z wykorzystaniem naturalnego pokarmu - odłów ryby "handlowej". Teoretycznie korzystny cykl ale obarczony ryzykiem śmiertelności ryb powodującej kosztownośc takiego hodowania "handlówki". Bo przeżywaklnośc w rzece jestzdecydowanie inna niż w korycie gdzie ryby w zagęszczeniu poddaje się zabiegom hodowlanym, karmi się i leczy w razie potrzeby, chroni przed drapieżnikami i kłusownikami itp.
Hodowla ryb w rzece to taki "pomysł" jak hodowla owiec w lesie. Nikt jakos tego z owcami nie robi. Tylko w celach hodowlanych trzyma je w stadzie na ograniczonym terenie. Zaś dzikim zwierzętom zapewnia warunki do wzrostu i rozmnażania. I środowisko do zycia.
Według RZGW tęczak "nie liczy się" do wielkości zarybienia, o czym tu już pisali dobrze zorientowani w temacie.
Tak więc reprezentant publicznego właściciela "zafundował" nam taki "pasztet". A dlaczego? Bo my nie mamy, jako główny użytkownik wód publicznych, wpływu na to jakie wyznaczniki sukcesu gospodarki rybackiej są istotne i sensowne w wodach otwartych. Te wyznaczniki opracowali już ci, którzy w innychy krajach mają na to wiedzę i środki żeby do sensownych wniosków dochodzić. Trzeba tylko z tej skarbnicy wiedzy czerpać rozsądnie.
A dlaczego my tego wpływu nie mamy? Bo zamiast dziłać wspólnie to kłócimy się i wywołujemy wojenki.
Pozdrawiam serdecznie
Jurek Kowalski
|