|
Dla przypomnienia:" Nie chodzi o żadne "odstraszanie" " .
Ćwierć wieku temu jak jechałem na jakąś Gwdę czy Dobrzycę, to "miałem dla siebie" kilka ładnych kilometrów rzeki z rybami. Spotkanie z innym wędkarzem było świętem i okazją do długiej rozmowy, bo nikt nie ścigał się nad rzeką z "konkurentami". W tamtych czasach też tylko nieliczni szczęściarze zaliczali po sto lub więcej dniówek w roku. Większość może do trzydziestu. Jakie były limity i tego, że się dobre ryby często jadało, nie muszę Panu przypominać. Nikt się tego specjalnie nie wstydził. Nie było powodu. Przez lata ryb w rzekach nie ubywało mimo znacznie mniejszego poziomu zarybień i kłusownictwa.
Proszę mi nie tłumaczyć. Potrafię porównać ówczesne i obecne realia, wyciągnąć właściwe wnioski i zgodzić się na to, co konieczne.
|