Nic nie poradzimy na brak śnieżnych i mroźnych zim. Nikomu nie są one na rękę większość cieszy się z tego co
jest.
Odbudowy dopływów nie zrobi nikt prócz natury. Jeżeli nie będzie dużych powodziowych wód to żwir będzie nadal
tam gdzie jest- na brzegu i w najbliższej okolicy koryta którego poziom jest zgodny z poziomem wody. zazwyczaj
minimalnym. I leżymy z pomysłami. :-I
Ze wszystkimi zasobami tak jest, że mniejsza dostępność wymaga bardziej oszczędnego ich używania, większej staranności w ich zachowywaniu. Skoro (jeśli to zawsze prawda, a sądzę, że tak nie jest) niby mamy mniej śniegu w zimie, to tym bardziej zdolność retencyjna lasu i terenów dolin powinna być wspomagana różnymi sposobami.
Z dawnych czasów, kiedy zaczynałem łowić pstrągi, jeździłem z Tatą nad Jasiołkę czy Wisłokę. Sezon zaczynał się 1 kwietnia i w tymże kwietniu w lasach i w jarach leżało jeszcze sporo śniegu, osłoniętego przed roztopieniem krzewami i gęsto rosnącymi drzewami. Cieplejszy dzień oznaczał przyspieszone roztapianie pozimowych pozostałości, zimną i słabo natlenioną wodę oraz słabe żerowanie. Dlatego najlepiej było jechać w dni po nocnym przymrozku, do tego wcześnie rano, kiedy łamały się tafelki lodu na kałużach. Łatwiej też było dojśc do rzeki po podmokłym terenie.
W maju w Wisłoce było tyle wody, że w woderach (wówczas dostępnych) "biodrówkach" trzeba było znać bród poniżej Krępnej żeby przejść na druga stronę rzeki (mostów nie było)... Ale za to były lasy, bagienka i mnóstwo wody w korycie rzeki ... no i ta woda powodowała erozję skał i rozbijała erodujące fragmenty skalne na żwir ... bo żwir się cały czas tworzy, a nie został "stworzony" i jest ...
"Kreacjonizm" nie ma tu zastosowania ...
Analigiczna sytuacja była na Jasiolce, Wisłoce, Wisłoku, Wołosatym, Sanie, Solince, Wetlince ...
Pozdrawiam serdecznie
Jerzy Kowalski