|
Chyba się nie zrozumieliśmy, więc powtórzę. Naturalnym mieszkańcem górnych dopływów i samego
Sanu był potokowiec. Powodów, że jest go mniej niż dawniej jest wiele. Te o których wspominasz są
najważniejsze i tu jesteśmy raczej bezradni. Nie jestem za wyrzuceniem spinningistów. Akurat dla mnie
spinningowanie w Sanie w okolicach Leska to zero przyjemności i wyzwania. W górze i w dopływach
też. Pozostawiam innym do przemyślenia. O konieczności zbrojenia przynęt w haki pisałem tu już kilka
lat temu. Łowiłem pstrągi na spinning czterdzieści lat, na woblery prawie trzydzieści. Wobler,
szczególnie ten uzbrojony w dwie kotwice, to przynęta okrutnie kalecząca pstrągi. Jak żadna inna. Nie
wracajmy do tego, to były inne czasy, inne podejście do łowienia, inne możliwości wyboru przynęt.
Dlatego jestem za tym, o czym pisałeś. Wobler uzbrojony w pojedynczy hak jest równie skuteczny.
Arek, któremu pojedyncze haki przebijają rybom tętnice i wbijają się w mózg, nie żadnym autorytetem.
Niech sobie policzy, ile pstrągów złowionych na jego woblery straciło oko, ile miało kotwiczki głęboko
wbite w bok lub w brzuch. Mówienie, że ryby z haków spadają. Muszkarzom już od lat nie spadają. Jeśli
chodzi o San poniżej zbiorników. Napisałeś tak o zaporze i elektrowni, że ktoś może wyciągnąć mylne
wnioski. Dobrze wiesz, że to nie są wyłącznie pozytywy, a ta względna równowaga poniżej jest bardzo
krucha. Zwykle manipulowanie przepływem, gdzie nikogo nie obchodzą ryby. Przypadkowo zgodne z
naszymi oczekiwaniami dotyczącymi temperatury i przepływu poniżej zbiorników. Będzie potrzeba to
zakręcą i zapłacą. Mogą też puścić wodę, która oprócz kamieni zabierze wszystko. Na koniec
przypomnę, że kiedyś Hoczewka wezbrała na pięć metrów, swoje dolała Olszanka i w takich
przypadkach nawet zatrzymanie wody z gór specjalnie nie pomoże.
|