Mi smakuje. Pstrągów nie zabijam bo nie miałbym co łowić. Głowacice ani myślę bo to pojedyńcze osobniki.
Okoni nie ma, szczupaków/sandacz podobnie, poza tym łowienie ich wymaga wiekszych kosztów i czasu.
Lepiej iść do rybnego. Na pewno taniej.
Raz panga, raz paluszki, czasami dorsz (nie czarniak czy jakoś tam) i najczęściej łosoś. To raptem kilka razy w
roku.
Mi smakuje. Pstrągów nie zabijam bo nie miałbym co łowić. Głowacice ani myślę bo to pojedyńcze osobniki.
Okoni nie ma, szczupaków/sandacz podobnie, poza tym łowienie ich wymaga wiekszych kosztów i czasu.
Lepiej iść do rybnego. Na pewno taniej.
Raz panga, raz paluszki, czasami dorsz (nie czarniak czy jakoś tam) i najczęściej łosoś. To raptem kilka razy w
roku.
łosoś syf ale nie chodzi o smak tylko o z czego jest hodowany. O pandze nie wspomnę. to straszne gówno bez wartości.
Ok. Węgorzy, okoni czy innych rarytasów nie da się jeść ot tak, gdy ma się na nie ochotę.
O łososiu słyszałem, pandze też. Mi smakują, a to że na tym świecie nie ma już niczego zdrowego to co
poradzić. Żyć wiecznie nie będę.
Dawniej co jakiś czas w sezonie palnąłem sobie to pstrąga, to okonia, czasami szczupaka czy karpia
choć je nie lubię (śmierdziuchy) i było co skubnąć jak się miało ochotę na rybkę smażoną. Teraz to
nawet płotkę (kolejny śmierdziuch) pewnie bym sobie dobrze wysmażył i zjadł. Wole jednak niech żyją
żeby czasami wygięły kij, niż żeby moczyć kije bez skubnięcia.
Brzana smażona była dobra, świnie jedynie wędzone były też ok. Ale było to wszystko dawno i
nieprawda. Dawno czyli lata gdy byłem w podstawówce czyli 80-te.
Nieważne, to nie temat o jedzeniu ryb.
Życzę każdemu takich dylematów jaką rybę sobie zjeść gdy się ma na rybę ochotę.
Mogę polecić tęczaki z Bezmiechowej. Sprawdzone. Ale te z doprowadzalnika, nie ze stawów. W
żadnym wypadku pangi, dorady, norweskie i szkockie łososie. To już zdrowsze łososie z
zanieczyszczonego Bałtyku.