| |
Jeden z utytułowanych i wpływowych wędkarzy, znany bardzo dobrze Romkowi podobno twierdził, że cała ta
szopka z operatami na dzierżawę wód płynących od Państwa Polskiego powstała nie do końca ku chwale
Ojczyzny. Przepisy prawa miały poprzedzić ustalenia kuluarowe w grupie zainteresowanych kolesi. Czyli chodzi tu
o układ: RZGW jako przedstawiciel Państwa ogłasza konkurs - zainteresowani dzierżawą składają operaty -
operaty są opiniowane przez Wysoką Komisję - dzierżawca jest zobowiązany do zarybień - hodowcy zacierają
rączki. Wszystko na pozór gra, ale tylko na pozór, ponieważ od dziesiątek lat, szczególnie jeżeli chodzi o gatunki
ryb tzw. "czułe" (co by przez to nie rozumieć), miliony złotych zostały i są nadal bezskutecznie topione. Wszyscy
zaczynają się już mniej więcej orientować w czym tkwi przyczyna (patrz chociażby ostatnie wpisy na FFF), ale
układ trwa nadal.
Według mnie gros problemu tkwi w opracowywanych i zatwierdzanych operatach, gdyż utrwalił się pewien
schemat według jakiego powstają. Tworzący operat posiłkując się różnymi dostępnymi źródłami, w tym
historycznymi, starają się ustalić dla danej wody skład gatunkowy ryb. Następnie, kierując się ogólnie przyjętymi
normami zarybieniowymi, proponują dawki zarybieniowe (stosując przy tym różne myki, żeby "zaszokować"
Wysoką Komisję). Dochodzi do corocznych, często absurdalnych zarybień a właściwie dorybień oraz przerybień,
czy trzeba, czy też nie, ponieważ nikt nie pochyla się, żeby tak naprawdę wyczuć "ducha" danej wody. Inna
sprawa, to jakość zdobywanego materiału zarybieniowego i nie chodzi tu o gramaż, czy świadectwo zdrowia
wystawiane przez weterynarza. O tym, też była tu wielokrotnie mowa.
Robert
|