|
Akurat moja rodzina na przestrzeni ponad 40 lat wie co stało się w Bieszczadach. Otóż ilość stokówek i dróg leśnych nacinających wierzchnią warstwę zwietrzeliny znacznie się powiększyła. Mój taka i dwóch jego braci pamiętają jeszcze ciągi tarłowe świnek w Dwerniku, Chmielu i Sękowcu przed istnieniem zapory. Wtedy gdy spadł deszcz woda w górnym Sanie rosła powoli, a jak była susza - była średnia i zimna, praktycznie nie było niżówek. Na końcówkę tej hydrologicznej normalności dorzecza górnego Sanu załapał się mały Dmychu, zabrany przez tatę w Bieszczady za małego chłopaka. Też pamiętam ostatnie takie "fale" po deszczach, powoli rosnącego Sanu i powoli opadającego.
Nie było na kamieniach tzw. "papieru toaletowego", kamienie tego syfu na sobie nie miały.
Później z roku na rok rosła ilość krwawych nacięć naskórkowej warstwy wodonośnej kolejnymi stokówkami i duktami leśnymi co natychmiast było widać w przepływach. Nastały wtedy czasy gdy w potoku Wołosaty spotkaliśmy z kuzynem pstrąga, który zabłąkał się na nasłonecznione płycizny i ledwo dychał od gorąca. W Sanie i dopływach zaczął pojawiać się "papier toaletowy" (cholera wie co to jest za organizm, nigdy nikt mi nie powiedział jak się to nazywa, ale wygląda to tak, jakbyś rozmoczył w wodzie papier toaletowy i tym obłożył kamienie na grubość 0,2 - 1 cm). Od czasu gdy pojawiły się te niżówki i ta lepka glonowo-mułowa struktura na kamieniach, drastycznie spadła populacja owadów oraz pstrąga i lipienia - wzrosła natomiast populacja okonia i klenia. Pamiętam, że we wczesnych latach '90 potrafiłem w ciągu jednego dnia na płaniach górnego Sanu łowić na obrotówki Bass i Mepps około 100 okoni dziennie (maks. 23 - 26 cm).
|