|
Krzychu, nigdy nie chciałeś mieć klejonki, takiej unikatowej i niepowtarzalnej, w którą ktoś włożył mnóstwo serca i jeszcze więcej umiejętności? Nie wierzę... Rura rurą, a klasa klasą... Można czytać powieść na smródfonie, można czytać w papierowej first edition. To pierwsze jest tanie i w miarę komfortowe, to drugie ... trudno wycenić. Wektor funkcjonalności i ergonomii jest w życiu ważny, ale ten wektor życia nie wyczerpuje, to nie jest "linia życia", przynajmniej dla mnie. Jest cała masa rzeczy "zbędnych", które cieszą (jak ten mega fajny lakier na mega fajnej klejonce i jej artystycznie zawiązane omotki i obrazy Hoppera i inkunabuły i akwaforta itd... A cena? Rzecz względna, jeden kupi XIX-wieczną pocztówkę w litografii za pięć dych i się ucieszy jak mało kto, inny sobie "pędem nabędzie" oryginalne słoneczniki van Gogha za ... tryliardy. Deprecjonując nabywanie rzeczy "zbędnych" (tzn. wszystkiego, co Twoim zdaniem przekracza czystą "funkcję") nie tylko definiujesz siebie jako pragmatyka, ale także (być może świadomie, być może nieświadomie) manifestujesz swoją postawę anty-estetyczną. No chyba, że po prostu tak masz, że zasada "złotego podziału" nie robi na Tobie wrażenia, katedry gotyckie znaczą tyle samo co toi-toje, a wino z musztardówki smakuje tak samo jak z kieliszka.
|