|
Pytanie powinno brzmieć troszkę inaczej, a mianowicie dlaczego za dużo zabieramy ryb z wody. Nie jestem fanatykiem c&r lecz w tym roku żadnej ryby nie wziąłem, a to głównie dlatego, że widząc stan "mojego" Bobru w tym roku, postanowiłem go nie dobijać i nie przykładać ręki do ostatecznego wyniszczenia rzeki. Chyba każdy z nas ma oczy i widzi, co się dzieje z rybostanem rzek, w których łowi.
Nie zrozumcie mnie źle. Bardzo lubię łowić, a jeszcze bardziej lubię się nałowić, co w tym roku zdarzyło mi się tylko 2 razy niestety. Jednak dla mnie muszkarstwo to nie tylko samo łowienie ale też cała otoczka wyjazdów nad wodę. Cisza, spkój, szemrząca rzeka. Podglądanie owadów, ich cyklu życia, ciągłe doskonalenie imitacji i wymyślanie nowych sposobów wiązania i prezentacji.
Mój ostatni wyjazd nad wodę (wczoraj) mimo, że złapałem tylko 2 pstrągi, był piękny. Ciepły wieczór, bezwietrznie, rójka chruścików (tych dużych brązowawych), pojednycze oczka na wodzie (a jeszcze w tamtym roku przy takiej rójce woda by się gotowała :( ), jasno świecąca połówka księżyca, a za plecami ostatnie bladoróżowe promienie zachodzącego słońca. Po skończonym łowieniu długi spacer do samochodu po śweżo skoszonej trawie w pięknej dolinie Bobru, ciepłe fale powietrza, cykające świerszcze, a w nadbrzeżnych krzakach baraszkujące świetliki. Przeprawienie się przez wodę do auta, słodkawy zapach kwitnących włosieniczników. Tak wyglądało moje łowienie.
Po takim wypadzie jestem wypoczęty i gotowy do mierzenia się z trudami dnia codziennego. Oby więcej z was zaczęło dostrzegać głębszy sens w wyprawach nad wodę.
Pozdrawiam.
|